Thursday, December 17, 2009

don't cry for me Bratislaavaa ;)

opuściłam Bratysławę. teraz jestem w Koszycach, w drodze do Rzeszowa przez Kraków :]
we wtorek mieliśmy Vianočný večierok, na którym Peka szalała z laserkiem podczas wykładu pani etnolog i było dobre jedzonko.
a wieczorem poszłam się pożegnać ze znajomymi i trafiłam na miniimprezę w pokoju Ilijany i Mariji :) było bardzo sympatycznie.
wczoraj nad ranem zbudziła mnie hiszpańska inkwizycja (albo afterparty), potem o 8 budzik. z budzikiem sprawa jest o tyle prosta, że jak się wciśnie odpowiedni guzik, dzwonić przestaje. tylko, że potem się obudziłam o 8:50, nie mogłam znaleźć komórki, a o 9:20 musiałam być z plecakiem i walizą na przystanku, żeby zdążyć na pociąg. na dodatek bardzo niegrzecznie się odnosiłam do pani sprzątaczki, która chciała porozmawiać, a ja chciałam jak najszybciej wyjść.
o dziwo, zdążyłam. ale jak już wysiadłam z autobusu, urwało mi się kółko przy walizce, więc dalej musiałam ją nieść, a moje ręce ciągle to odczuwają.
na szczęście, gdy już dotarłam do Koszyc, było tylko miło :)
wieczorem poszliśmy na koncert do filharmonii, bo występowała nasza ulubiona artystka z Koszyckiego Konserwatorium, Kika.

dopiero w Koszycach poczułam świąteczną atmosferę. jest tu śnieg i piękne dekoracje (ładniejsze niż w Bratysławie) i jakoś tak wszyscy radośnie wyglądają. a może to ja inaczej patrzę na świat, gdy mam już prawie wszystkie zaliczenia, a do Bratysławy wrócę jeszcze w styczniu na parę dni i pożegnam ją na dłuugo. w ostatnim czasie odczuwałam już przesyt.
jutro Kraków.

Thursday, December 10, 2009

ostatnie podrygi

zaczął się koniec erasmusowej przygody. w ciągu ostaniego tygodnia napisałam pięć testów zaliczeniowych i dostałam już dwa wpisy do indeksu.
dzisiaj napisałam dwa ostatnie testy, we wtorek czeka mnie jeszcze "jakby zbiorowy egzamin" z sociolingwistyki.
trochę światła w nasze szare ostatnimi czasy bratysławskie życie wprowadziła swoją wizytą Werro, za co bardzo dziękujem.
właśnie zaczął się mój ostatni weekend w Bratysławie, jutro przyjeżdżają chłopaki-Słowaki i będzie wesoło. ;)
jak wszystko pójdzie po mojej myśli, w środę zabieram plecak i zbohom Bratysławo.
zobaczymy się, jak tu zajrzę po resztę gratów.

Wednesday, December 2, 2009

Trenčín i góra lodowa

w niedzielę wybrałam się w końcu do Trenčína, choć z lekkimi perturbacjami i w efekcie spędziliśmy w tym pięknym mieście jakieś cztery godziny, na dodatek jak już się robiło ciemno. zakupiliśmy bilety na zamek i poszliśmy na szybki obiad, a potem biegiem na zwiedzanko. zamek ładny, ale nasza przewodniczka taka sobie, także bardziej się nam podobało na Zamku Orawskim, ale co tam. na wieży okrutnie wiało, ale przynajmniej załapaliśmy się na darmową lornetkę :)
a gdy wyszliśmy, było już całkiem ciemno, o tak:
potem wypiliśmy dobrą kaweczkę i sru na pociąg, każde w swoją stronę. ale jak to po kawie zwykle bywa, złapaliśmy tzw. fazę:
:)
a wczoraj postanowiłyśmy z dziewczynami rozmrozić lodówkę, bo jakoś tak połowę zajmował lód. rozmrażała się dwanaście godzin, zanim tę bryłę w ogóle dało się ruszyć. ale zwyciężyłyśmy :) teraz mamy piękną czystą lodówkę... do czasu następnej epoki lodowcowej :]

Saturday, November 28, 2009

spacerek po Družbie

fakt, dość późno, ale lepiej późno niż wcale. dla tych, którzy nie byli a są ciekawi, jak tu się żyje.
enjoy.

tak wygląda blok D1 widziany z naszego balkonu. my mieszkamy w D2, ale nie ma różnicy, przynajmniej, jeśli chodzi o styl architektoniczny ;]
Družbowe koty. pod naszym blokiem mieszka ich cała rodzinka. są przeurocze i w słoneczne poranki grzeją się przed wejściem. dokarmiają je studenci i różni inni ludzie.
tu siedzi pan portier, po słowacku vrátnik, zwany Preukazem. czasem jest to pani Preukazová, czasem siedzi ich tam dwójka. zawsze przy wejściu trzeba im zamachać preukazem/kartą mieszkańca, bo inaczej się denerwują, a czasem ścigają, choć przeważnie się im nie chce. od czasu do czasu Preukaz opuszcza swoją budkę i idzie na przegląd po piętrach i rozdaje ostrzeżenia. czasem sobie spisze nie ten pokój, co trzeba i tak my dostajemy ostrzeżenie za imprezę, której nie było, na dodatek, gdy w całym studiu były tylko dwie najspokojniejsze dziewczyny. zdjęcie kiepskiej jakości, bo jego wykonanie wymagało tzw. przyczajki.
korytarz. na każdym piętrze wygląda tak samo. jakby się było głęboko pod ziemią.
nowe oblicze naszej kuchni. czyli zielone na szafce. nawet najbardziej spostrzegawczy nie zauważą, że nasza kuchenka ma nowy kabel. w tym tygodniu na półce została woda, która jakoś dostała się do starego przewodu (nieee, wcale nie twierdzę, że był kiepsko izolowany ze starości) i został zmieniony.
nasza lodówka. na sześć osób. sporą jej część zajmuje śnieg, a na dolnej półce co jakiś czas robi się jeziorko.
nasze drzwi. pewnego wieczoru stwierdziłyśmy z Agatą, że są nudne i obkleiłyśmy je różnymi rzeczami. a to efekt naszej weny.

last but not least. nasze pralki. 1,30 lub 1,60 eur za pranie. czas prania pokazywany na wyświetlaczu zawsze krótszy niż prawdziwy. bęben jest na tyle duży, że pierzemy z Lukiem na spółkę. pralki stosunkowo nowe, ładnie wirują, ale nie wszystko spierają.

mniej więcej tak to wygląda.

Monday, November 23, 2009

pogościnnie

w piątek zabraliśmy naszych gości na Devín, potem do secesyjnego Modrého kostola, który mi osobiście trochę kojarzył się z meczetem.
w sobotę pojechaliśmy do Wiednia, gdzie podzieliliśmy się na dwie grupki. Asjunia z Lukiem wybrali się na bardziej fachowy, naukowy spacer, a ja z Madziarką i Plumkiem na tradycyjne zwiedzanie metodą metro-spacerek-metro.
Byliśmy na Karlsplatz, w centrum, w Hofburgu, na Placu Marii Teresy, w Belvedere i Schoenbrunn.
Wiedeń już świąteczny, wszędzie rozstawione kramy jarmarków bożonarodzeniowych, rozwieszone światełka i ozdoby. znak, że już czas oglądnąć "Love actually" ;]
w Belvedere mieliśmy okazję zobaczyć rzeźby Rodina, obraz van Gogha, jeden z najsłynniejszych portretów Napoleona pędzla Jaques-Louis Davida (http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Jacques-Louis_David_007.jpg) i oczywiście dzieła Gustava Klimta, w tym przesławny Pocałunek. największa niespodzianka wycieczki - Pocałunek nie jest prostokątny, jak się nam wszystkim wydawało, ale kwadratowy (albo też bardzo zbliżony do kwadratu, dokładnych wymiarów nie znam). Schoenbrunn oglądaliśmy już o zmierzchu, bardzo ładnie podświetlony i - jakże by inaczej - opatrzony już kramami.
jak każdej wycieczce do Wiednia, także tej patronowali: W.A. Mozart, cesarzowa Elżbieta znana jako Sissi i Maria Teresa.
na koniec spotkaliśmy się z Lukiem i Asjunką, weszliśmy na chwilkę do Stefansdom i wypiliśmy kawę. (tylko trochę wstyd, że w McSyfie...)
w sobotę wieczorem chcieliśmy jeszcze iść do Casey, ale panowie na bramce zażądali od chłopaków po 3 eur, co w przypadku Casey nie ma żadnego uzasadnienia. poszliśmy więc na piwo.
w niedzielę zebraliśmy graty i zostawiając Luka pojechaliśmy na północ. ja do Popradu, reszta do Krakowa.

w Popradzie spędziłam ledwie kilka godzin, po czym pojechałam z Martinem do Koszyc. zostałam tam cały tydzień. gdy Martin siedział w pracy, ja tworzyłam własne prace zaliczeniowe. i nawet mi się udało.
wczoraj wróciłam do Bratysławy a dziś zobaczyłam, że także tutaj postawili już kramy i wielką choinkę.
tak, jeszcze tylko śniegu i możemy oglądać "Love actually" :)

Wednesday, November 11, 2009

goście, goście

dwa tygodnie nie pisałam, a tyle się działo...
30 października po chorwackim pojechałam na weekend do Koszyc. moje współlokatorki wyjechały, do Polski się nie wybierałam, a Martin jest najbliższą mi osobą na Słowacji.
był to jeden z najlepszych weekendów, jakie przeżyliśmy. bardzo uroczy :)
w poniedziałek miałam wolne, więc nie musiałam wracać w niedzielę.
do Koszyc jechałam przez północ Słowacji, do Bratysławy przez południe. bardzo ładna trasa, polecam :)
potem znowu tydzień szkoły, nagle okazało się, że trzeba zacząć pracować... ał.
w kolejny weekend Martin pojechał do Monachium, Kasia do Polski, Agata ciągle nie wróciła, a do mnie miał przyjechać brat z rodziną, ale zdrowie im nie dopisało. mogłam więc spokojnie siedzieć i się uczyć, ale nieee... oglądałam filmy, byłam z Urbanem na polskim dokumencie... film taki sobie, szału nie ma. ale przynajmniej się pośmiałam. no i dalej się leniłam. rozmyślałam. za naukę zabrałam sięw niedzielę, tuż przed przyjazdem Agaty i jej chłopaka Piotrka
Martin wrócił z przygodami w nocy z niedzieli na poniedziałek, wpakowałam go w autobus do Koszyc i prawie całą trasę z dworca autobusowego do akademika pokonałam pieszo.
taki późny spacer dobrze mi zrobił, ale ranne wstawanie już nie ;]
teraz w szkole dalej nas bombardują terminami zaliczeń, prezentacjami itd. a tu goście.
dziś w nocy (właściwie to nad ranem) przekimaliśmy Marysię z Mężem i znajomymi, którzy odwiedzili nas jadąc do Wiednia. i przywieźli prezenty, za które bardzo bardzo dziękujemy :)
a dziś wieczorem kolejni goście: Baraniaq, Madziar i Plumek :)

Tuesday, October 27, 2009

Orava

weekend znowu niezgodny z planem, ale udany :) w sobotę pojechaliśmy z Martinem na Zamek Orawski, załapaliśmy się na ostatnią grupę, więc było więcej atrakcji ;)
wieczorem pojechaliśmy do Popradu i w niedzielę trochę poleniuchowaliśmy. i tak weekend się skończył. czemu weekendy kończą się tak szybko?
wczoraj w przerwie miedzy zajęciami chciałam iść do biblioteki, ale postanowiłam jeszcze wykroić chwilkę na małą przyjemność zwaną pieczone kasztany na Placu Hviezdoslava. usiadłam sobie na ławeczce i rozkoszowałam się słonecznym przedpołudniem. mała rzecz a cieszy.
po drodze do biblioteki trafiłam na ciekawą wystawę zdjęć na tymże placu. temat: przemiany w roku 1989. są nawet zdjęcia z Polski.
jeśli dobrze się przyjrzeć, na zdjęciu widać czerwone kółka. są to dziury, przez które można zobaczyć zdjęcie, które jest za tym. w tym wypadku to:
podoba mi się takie podejście do tematu.

wczoraj były też urodziny Agaty, więc nasz pokój przeżywał oblężenie, a potem poszliśmy na Erasmus party, które musiało się skończyć przed północą, bo o 1 am nie było już nikogo :]

Friday, October 23, 2009

heartwarming day

wczoraj stopniowo poprawiał mi się humor. począwszy od godzin okołopołudniowych, kiedy to dostałam pierwszy mail od kogoś z IFS (dzięki Karo :* ), przez popołudniową pogawędkę z Kasią na gg i Martinem przez telefon po wieczorne wariactwa z Ewą na skype :)
dziękuję wszystkim heartwarmerom :)

Wednesday, October 21, 2009

weekly telegraph

ostatni tydzień w telegraficznym skrócie wyglądał tak:

Środa
cały dzień wolny (i całe szczęście, bo strasznie wiało i ogólny stan pogody można było określić dwoma słowami, tj. "do" i "dupy"). niestety, wieczorem trzeba było opuścić (syfską, bo syfską, ale ciepłą) Drużbę i udać się do teatru na sztukę za 10 euro, co się średnio opłacało, zważając na tłumy grup szkolnych, które wykazywały wyraźne braki w edukacji teatralnej (mieliście coś takiego? my chodziliśmy co jakiś czas w gimnazjum do teatru i mieliśmy takie zajęcia z aktorami). pięć razy w ciągu przedstawienia dzwonił telefon, rozmowy, śmichy-chichy, gwizdy i piski jak na koncercie Dody...
a samo przedstawienie nawet nawet, ciekawie zrobione retrospekcje i niektórzy aktorzy całkiem w porządku. zachwytu nie ma, ale źle nie jest.

Czwartek
upłynął pod znakiem podróży do Krakowa. trochę się bałam, bo doniesienia o pogodzie w Polsce nie były zbyt optymistyczne, a w Żylinie okazało się, że pociąg z Krakowa miał trzygodzinne opóźnienie... ale opuściłam Żylinę zgodnie z planem, dojechałam do Zwardonia, gdzie pan konduktor kazał się przesiąść na autobus. autobusem dojechaliśmy do Żywca, po czym dalej sru pociągiem. mniej więcej na północ od Trenczyna przez okno można było podziwiać krajobraz zimowy. śniegu był co najmniej po kolana, wielkie czapy na dachach i drzewa całe białe.
w Żywcu wsiadłam do przedziału ze Słowaczką i razem marzłyśmy. konduktorowi zrobiło się nas żal i wziął nas do ogrzewanego przedziału. od Czechowic-Dziedzic gadał z nami o kalendarzu Majów, o końcu świata i teoriach spiskowych (ulubione tematy Madziarki :D ), potem opowiadał, jak sobie zamontował silnik w rowerze i wysiadł w Oświęcimiu.
do Krakowa dotarłyśmy z półgodzinnym opóźnieniem, więc nie było źle. na dworcu czekali na mnie Ewa i Rafał, zabrali mnie do domku i podali pyszną kolację. no, żyć nie umierać :)

Piątek
był dniem-biegania-po-Krakowie. byłam w IFS, gdzie nastał nowy porządek i wszystkim rządzi pani Kasia :) i pojawiły się kolejki do sekretariatu... potem byłam na szybkiej plotkowej kawie z Madziarką, z wizytą w biurze, u Ewy na uczelni i na obiedzie. odprowadziłam Ewę na pociąg, pojechałam do rodzinki brata, na zakupy. spakowałam się (plecak miałam dwa razy większy niż przy przyjeździe) i udałam się na urodziny Rafała w pokoju obok ;)

Sobota
kolejny dzień w podróży, tym razem do Popradu. spotkałam moją znajomą Słowaczkę z pociągu, trochę pogadałyśmy i rozstałyśmy się na stacji w Popradzie. ja poczekałam chwilkę na Martina i poszliśmy razem do niego do domu.
śmieję się, że w Popradzie zdarza mi się jeść najlepsze jedzenie na Słowacji, więc przyjeżdżam tam prawie co tydzień :)

Niedziela
miała być TYM dniem. dla niewtajemniczonych - miałam skakać ze spadochronem (w tandemie z instruktorem rzecz jasna), ale. po pierwsze, spóźniliśmy się na pociąg, a po drugie skoków nie było z powodu silnego wiatru. także spędziłam kolejne miłe popołudnie w Popradzie i pojechałam do Bratysławy. z przeziębieniem.

Poniedziałek
powrót do szkoły. nic szczególnego. katar, kaszel, boli gardło.

Wtorek
szkoła i przeziębienia ciąg dalszy. udało mi się w końcu uzyskać podpis pod zmianami do LA. mam zatkane uszy. blah.

Środa
czyli dziś. samopoczucie troszkę lepiej, wieczorem zaplanowany teatr.

Tuesday, October 13, 2009

windy city

dziś okrutnie wiało i było zimno. trochę jak w piosence: Pod płaszcze się pcha. Wyziębia nam serca - wiatr
po dzisiejszych zajęciach, które ograniczały się do obejrzenia filmu, poszłam kupić książkę dla koleżanki, która mnie o to poprosiła.
weszłam do jednej z bratysławskich księgarni i zapytałam:

- Macie "Leptokaria"?
- "Leptokaria"?! Co to jest?!
- Książka Balli.
(stuk, stuk w klawiaturę)
- Nie, nie mamy. Nigdy czegoś takiego nie mieliśmy.

już nawet nie chodzi o to, że pracownik księgarni powinien trochę się orientować w literaturze, przynajmniej własnego kraju. nie pytałam przecież o niszowego pisarza z Timbuktu.
ale pani ta obdarzyła mnie wymownym spojrzeniem, którego zwykle używa się w kontaktach z ludźmi, których uważa się za debili. aż mi było głupio, że się zapytałam...

prekvapenie

nie jestem w stanie stwierdzić, czy lubię niespodzianki. nie po weekendzie, kiedy to jedna niespodzianka niespodzianką być przestała i sprawiła, że zaczęłam odczuwać niemalże paniczny strach.
już mi trochę przeszło, bo strach ma to do siebie, że nie może trwać zbyt długo. postanowiłam, że zacznę się bać, gdy będą ku temu konkretne powody.


Wednesday, October 7, 2009

u-ro-dzi-ny

jak to zwykle bywa, zabieram się do pisania, choć mam co innego do roboty (czyt. texty z odbornej komunikacii z Janą P.)
co roku mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o urodziny. z jednej strony chciałoby się świętować, cieszyć się, a z drugiej jak bumerang wraca pytanie: po co? świętować, że przeżyło się kolejny rok na tym świecie?
ale nawet jak by się chciało, niektórzy ludzie nie dadzą zapomnieć o urodzinach.już po północy moi mężczyźni w liczbie trzech rzucili się na mnie z życzeniami :D
chodzi oczywiście o moich współlokatorów, Brygadę RR i o Maťa :)
a potem posypało się jak z rękawa. życzenia bardziej lub mniej wyrafinowane, ale wszystkie grzeją lepiej niż słońce w Bratysławie (a dziś o 4pm było 28 stopni).
było i skromnie: nie wiem, czego mam ci życzyć, ale wszystkiego najlepszego
i śmiesznie: nie życzymy Ci już więcej chłopów, bo 3 w zupełności wystarczy :)
i pocieszająco: nie martw się, dwudziestka dwójka każdego czeka prędzej czy później:D
i w słowackich dialektach: šicko najlepšô i šicko ľem to najsamľepšejše

gdybym przyznawała życzeniowe oscary, to Gitka wygrała w kategorii ilości życzeń, Patrycja za expressową reakcję facebookową, Brygada RR za określenie Słowacji krajem "biznesu i seksu", Dominika i Państwo Gamraccy za poezje, Madziar za łzowyciskanie, Luke za bombonierę, dzięki której otrzymałam uścisk dłoni Peka.
no i Ramona za najlepszą interpretację pogody. Ramona jest z Rumunii i powiedziała mi, że u nich jest takie powiedzenie, że jaką pogodę masz w dzień urodzin, takie będzie twoje życie przez najbliższy rok. ale jak pada, to znaczy, że będzie to rok bogaty :) optymiści.
tata obudził mnie o 8 rano, więc oscara by nie dostał. ale przecież to tata ;)
cały dzień urodzin był uroczy.
wieczorem poszliśmy na imprezę do Casey (najbliższa dyskoteka, bo klub to za dużo powiedziane) i podziwialiśmy kanapki, a potem znaleźliśmy się w sałatce. ale smacznie raczej nie było. zaczynam poważnie wątpnić w to, że neandertalczycy wyginęli.
tuż przed 4 am wróciłyśmy do pokoju.

dziś też było ładnie i ciepło (28 stopni - zazdrośćcie sobie, a co :P ) i znowu tylko jedne zajęcia - z prof. Zigom. w szkole coraz bardziej mi się podoba :)
i żeby nie było, zdjęcie z dziś:
w sobotę jedziemy do Trenčína, gdzie spotkam się z Maťem :) jeszcze tylko dwa dni.

dziękuję wszystkim za życzenia urodzinowe i relacje z Krakowa. coraz częściej utwierdzam się w przekonaniu, że mam w życiu szczęście do ludzi. do Was, znaczy się :)

Monday, October 5, 2009

how can be a Friday morning so enojyable and a Monday morning so depressing?

w piątek było pięknie, jesień zaczęła się na dobre. lekcja chorwackiego była dość krótka, wiec już o 10:20 byłam z powrotem w akademiku. wypiłam herbatę, pozbierałam się i pojechałam na dworzec.
do Košic jechałam sześć godzin, obejrzałam dwa filmy, przeczytałam kilka rozdziałów książki Jak być leniwym, którą dostałam od Ewy i trochę porozmyślałam.
Jak być leniwym autorstwa Toma Hodgkinsona jest książką specyficzną. wydawałoby się, że nie trzeba się uczyć lenistwa. a jednak, w dzisiejszym świecie można napisać poradnik o wszystkim :]
Tom Hodgkinson udowadnia w niej, że próżnowanie jest filozofią, a najgorszą krzywdę światu wyrządzili biurokraci i pracoholicy. i jak tu się nie zgodzić? :) warto przeczytać tę książkę choćby ze względu na to, że zaczynamy się zastanawiać nad tym, co robimy w życiu tylko dlatego, że sprawia nam to przyjemność. lektura lekka i przyjemna.
kiedy w końcu dotarłam do Košic, Maťo zabrał mnie na spacer po mieście. pierwsze wrażenie było lepsze od Bratysławy. Bratysława ma uroczą starówkę, nie da się zaprzeczyć, ale Košice mają specyficzny klimat. taki basiowy ;)
lubię stare miasta, miejsca z historią ciągnącą się przez setki lat i starymi domami.
no i jest czysto, ładnie, wszystko zadbane. :)
w sobotę kolejny spacerek, tym razem za dnia, obiad, a wieczorem kawa i piweczko :)
(ja i Sándor Márai - pisarz z Košic)
wczoraj kolejne pięć i pół godziny w pociągu naprzeciwko pana, który wyglądał jak Jan Englert i obok pana, który obejrzawszy ze mną "Barakę" powiedział, że zna ten film i jeszcze trzy inne w tym samym stylu.
dzisiejszy poranek był dość ciężki, jak każdy powrót do rzeczywistości... ale rzeczywistość nie była dzisiaj szczególnie okrutna. na szczęście.

a Wy co? piszcie, jak żyjecie, grupo moja, jak nowy lektor i reszta zajęć? :)

Wednesday, September 30, 2009

new week


ucieczka w Tatry pomogła. góry są wspaniałe, zwłaszcza jesienią.
świeże powietrze, wspaniali ludzie i piękne widoki. akumulatory całkowicie naładowane.
w poniedziałek ominęłam zajęcia. ale mam bardzo dobrą wymówkę. zwiedzałam Bratysławę ze
szczególnym uwzględnieniem lotniska. po trzech tygodniach w końcu zobaczyłam się z Martinem.
wieczorem odprowadziłam go na pociąg i kupiłam sobie bilet do Koszyc na piątek.
wczoraj mieliśmy pierwsze (wprowadzające) zajęcia z p. Pekarovičovą. zapowiada się interesująco...
wieczorami gramy z Kasią i Bartkiem w makao. wczoraj skończyliśmy wcześniej, bo postanowiłam iść z Lukiem na dicho :] trafiliśmy do klubu o wdzięcznej nazwie Unique i trochę pobansowaliśmy, co jest nawet udokumentowane:
ale dość szybko się zmyliśmy.
Dzisiaj wymieniłam pościel i byłam na pierwszych zajęciach z Historickej a arealovej lingvistiki. jestem pełna entuzjazmu :)

Friday, September 25, 2009

do Tatier

po bardzo przyjemnym poranku czeka mnie (mam nadzieję) jeszcze przyjemniejszy weekend.
zajęcia z chorwackiego zapowiadają się ciekawie, lektorka jest bardzo sympatyczna. a popołudniu jadę z Lukiem w Tatry.
już sama perspektywa wyjazdu sprawiła, że lżej mi się wstawało. w powietrzu czuć już jesień, wieje wiatr, ale jest pięknie.
udanego weekendu :)

Wednesday, September 23, 2009

jesień. melancholii czaaaas.

wszyscy wiedzą, że w Bratysławie jest UFO. nie wszyscy jednak wiedzą, że jest też Alien Police. dlaczego? bo zwykle mówi się na to Foreign Police, po słowacku Cudzinecká Polícia, po polsku Policja ds. Cudzoziemców. w Bratysławie mieszkają tu:poszliśmy tam dzisiaj z Lukiem zarejestrować się na pobyt trwały. przyszliśmy w przerwie, więc trzeba było czekać, ale jak już nas wpuścili to wypuścili po 10 minutach.
po powrocie do centrum, korzystając z dużego okienka poszłam się zapisać do biblioteki uniwersyteckiej, bardzo ładnej zresztą:okazało się, że zajęć, na które czekałam 1,5 godziny nie będzie, więc wróciłam do Druzby.
gdy Kasia i Bartek wrócili z kursu, przynieśli pocztę. każdy pokój dostał taki list:
zadziwiające.


Monday, September 21, 2009

school

dziś pierwsze zderzenie ze słowackim systemem edukacji. czułam się trochę jak cztery lata temu w Australii, gdy też chodziłam po szkole i nikogo nie znałam. dziś byłam dodatkowo zmęczona głupim koszmarem, stresem i gorącem. naprawdę nie przypuszczałam, że będzie tu tak ciepło i chyba pierwszy raz w życiu chciałabym, żeby było chłodniej.
na zajęciach całkiem fajnie, choć ciężko mi się wdrożyć, tym bardziej na obczyźnie :] w ogóle nie czuję się na siłach, żeby chodzić na zajęcia do budynku, gdzie nie ma mojego kochanego IFSu, pani Ani i pani Kasi w sekretariacie i pani Ani w Słowiankach... aż się łezka w oku kręci ;)
ale co tam, trza być twardkim a nie miętkim, dam radę i bez wspaniałej kawy na wynos za 3,5 PLN :)
ludzie, jak już się do nich odezwać, są bardzo mili.
strasznie dużo Słowaków ma przebite uszy. i to nie ci typu underground, ale ci typu metro.
zajęcia skończyłam ok. 17:30 i poszłam do księgarni po zamówione książki. kupiłam sobie powieść, której recenzję przeczytałam w Týždni.
zapowiada się ciekawie, choć przeczytałam dopiero trzy strony. poza tym nie zrobiłam żadnych fajnych zdjęć. no dobra, poza tym, że znalazłam moje imię na murze ;)

po powrocie do domu znalazłam na mailu zdjęcia z plaży z napisami na piasku od Maťa :) taki miły akcent na zakończenie dnia.

Sunday, September 20, 2009

Vinobranie

wczoraj wybraliśmy się na wycieczkę na Vinobranie do Pezinka. wepchaliśmy się do pociągu i niemal cudem znaleźliśmy miejsca siedzące. pociąg był masakrycznie napchany ludźmi jak już ruszał z Bratysławy, a jeszcze na każdej kolejnej stacji wpychał się do środka nowy tłum.
kiedy już w końcu dotarliśmy do Pezinka z jakimś piętnastominutowym opóźnieniem (45 min zamiast 30), wylaliśmy się z resztą tłumu z pociągu i daliśmy się ponieść do centrum. a w centrum jarmark i wesołe miasteczko, mnóstwo ludzi, a wszyscy chodzą jak pingwiny (powoli i kiwają się z boku na bok). spotkaliśmy Pat i Pata, którzy najpierw poszli na EXTREME. tak wyglądali przed:
tak w trakcie:

a tak po:
na kramikach było i ładnie:
i swojsko :)

ale najważniejszy był burčiak :) młode wino po pierwszej fermentacji.

niedziela upłynęła spokojnie i leniwie, popołudniu wprowadziła się do nas Agata, nowa współlokatorka. :)
jutro pierwsze zajęcia. trzymajcie kciuki.

Saturday, September 19, 2009

friday

oto i obiecane zdjęcie Grubera:
zdjęcie z wczorajszego wieczoru. zrobiliśmy imprezkę u Luka i graliśmy w makao.
wcześniej byliśmy w Lidlu, który jednak jest tani i na uczelni, gdzie spotkaliśmy nasze nauczycielki z SASu. Alena właśnie wczoraj obroniła doktorat. gratulacje :)
potem znowu szlajaliśmy się po mieście, m.in. przy budynku poczty. bardzo podoba mi się pomysł i wykonanie.


Pod Družbą jest strasznie dużo kotów, które żywią się resztkami po studentach. na pewno nie głodują i jest im dobrze. chyba nawet za dobrze :)


studenci zostawiają po sobie różne ślady. kolorowe papiery i naklejki rozweselające monotonnie białe szafki i drzwi, albo złote myśli, które można czytać leżąc na łóżku.
dziś jedziemy na Vinobranie do Pezinka :)

Thursday, September 17, 2009

rainy day

dziś wybraliśmy się na wycieczkę do ambasady polskiej. przypomina trochę domek hobbita, tylko jest dużo mniejsza ;) zdjęcia nie zrobiłam, bo Luke mnie zbeształ, że takim placówkom zdjęć się nie robi. dyplomata jeden.
w końcu kupiliśmy sobie słowackie sim karty i od dziś będę chodzić z dwoma telefonami, czego tak nie lubię...
potem pospacerowaliśmy po Bratysławie i parę zdjęć zrobiłam. na przykład na Primaciálnym námestiu, gdzie jest strefa WiFi:na Hlavným námestiu była wystawa organizacji przypominającej naszych zuchów, w bardzo ciekawych formach (na zdj. Luke):potem odwiedziliśmy Instytut Polski i informację turystyczną w celu nabrania darmowych ulotek, które będą ozdabiać nasze drzwi :) szczerze mówiąc, Instytut Polski wygląda biednie i nie spotkaliśmy tam żywej duszy.

to sympatyczne stworzonko spotkaliśmy za jedną z bram ulicy Michalskiej. obok jest galeria i herbaciarnia oraz sklep z dziełami sztuki i antykami. klimacik jest :)
spacer po mieście tradycyjnie zakończyliśmy wizytą w TESCO.
niestety, po powrocie okazało się, że Luke nie może znaleźć preukazu... mam nadzieję, że go znajdzie, choć on już chyba wszelką nadzieję porzucił...

odkryłam, że mam kilka nowych siniaków (w końcu dzień bez siniaków to dzień stracony) i po dłuższym doszłam do wniosku, że wiem skąd się wzięły. od pieprzonej walizki :/

no i last-but-not-least: znalazłam bratysławską drapaczkę! :D od dziś nazywa się Gruber ;) zdjęcie wkrótce.

Wednesday, September 16, 2009

burreaucracy rules

dziś stanęło przed nami nie lada wyzwanie: zakwaterować się w akademiku.
wstałam ok. 8 rano, by dowiedzieć się, że w łazience nie ma wody. to jest, woda była, ale tylko ciepła i leciała (czy raczej sączyła się) skąpym strumyczkiem. w toalecie wody brak.
potem stojąc w kolejce dowiedzieliśmy się, że nastąpiła awaria i wody nie ma w całym akademiku.
ale teraz więcej o kolejkach.
najpierw musieliśmy stać w kolejce, żeby dostać umowę, którą mieliśmy wypełnić i karteczkę z kwotą, jaką mieliśmy zapłacić za pobyt. potem musieliśmy stać w kolejce, żeby oddać umowę i pokazać kwitek, i w końcu dostać preukaz (bardzo ważna rzecz, którą trzeba pokazać zaraz przy wejściu do akademika, po polsku karta mieszkańca). z pozoru prosta rzecz. ale gdzieee tam.
wszystkich studentów zagranicznych kwaterowała tylko jedna osoba, w dodatku taka, która szanuje swoją pracę i stara się zrobić jak najmniej w jak najdłuższym czasie. co chwilę pan ten wychodził, bo musiał załatwić coś gdzie indziej. w końcu gdy wyrabiał mi preukaz, ja mówiłam do niego po słowacku, on do mnie po polsku...
w kolejce poznaliśmy Słoweńca, który studiuje polski i słowacki :)
po jakichś czterech godzinach już jako szczęśliwi posiadacze preukazów pojechaliśmy we trójkę załatwiać sprawy na wydziale.
pomijając fakt, że pani koordynatorka przesiaduje w pomieszczeniu, które bardzo trudno znaleźć, było nieźle. weszliśmy tam razem z trzema Polkami, które studiują polonistykę.
dostaliśmy legitymacje studenckie (na Słowacji ich funkcję pełni ISIC), rozmaite formularze i indeksy. koordynatorka dużo mówiła o różnych rzeczach, także o jedzeniu, co sprawiło, że zgłodnieliśmy.
poszliśmy więc na obiad i na zakupy do TESCO :] zakupiliśmy kubki, patelnie i jedzonko.
ostatnim punktem dnia był zakup biletu na trzy miesiące.
teraz możemy się wozić komunikacją miejską bez ograniczeń ;]

arrival

podczas dziesięciogodzinnej podróży w stanie absolutnego zmęczenia poznaliśmy śpiewaczkę, niejaką panią Perlę Perpetuę, która będzie śpiewać w przyszłym roku na koncercie z okazji 200 rocznicy urodzin Fryderyka Chopina i chciała, żebyśmy jej pomogli z wymową. dała nam nawet swoją wizytówkę.
ok 16:10 przybyliśmy na stację kolejową w Bratysławie. okazało się, że musielibyśmy czekać na autobus jakieś 30 minut, więc burżujsko wzięliśmy taksówkę. na miejscu czekaliśmy na klucze i tymczasowy preukaz (słowo klucz), bo biuro było zamknięte z powodu święta narodowego. w końcu dostaliśmy klucze i wytaszczyliśmy walizy do naszego budynku (naprawdę nienawidzę walizek, są pierońsko nieporęczne). nie spodziewaliśmy się zbyt wiele po stanie naszych pokoi, bo znajomi już nam o Družbie naopowiadali, a ja sama już tu byłam.
gdy weszłam do pokoju, okazało się, że ktoś już tu mieszka. porobiłam zdjęcia, np. mojego łóżka, które jeszcze mogłam sobie wybrać (góra) i kuchni (choć to coś wcale nie zasługuje na to zacne miano - dół)













ciekawa narodowości nowej współlokatorki zerknęłam na zeszyt leżący na biurku. napis "zeszyt 60 kartek" zdradził krajankę :) nie wiedziałam jednak, że jest to krajanka do tego stopnia, że też pochodzi z Podkarpacia i studiuje w Rzeszowie. na dodatek jest tu z chłopakiem i oboje znają moich kolegów z klasy. świat jest mały.

w pokoju obok mieszkają Hiszpanki, które nigdy nie zamykają drzwi od korytarza...
ponieważ trzy godziny snu i dziesięć godzin podróży robi swoje, trochę pogadałam z towarzystwem i poszłam spać.

Thursday, September 10, 2009

money money money

pieniądze już na koncie, rok poprzedni oficjalnie zaliczony, wyjazd we wtorek.
ahoj przygodo. (..?)

Tuesday, September 8, 2009

one week

za tydzień wyjeżdżam. jestem absolutnie nieprzygotowana. powinnam zrobić ładną to do list i uparcie się jej trzymać, ale brakuje mi samozaparcia.
jakieś postępy jednak są, EKUZ mam, numer konta przekazany do biura wymiany, teraz tylko czekać na wpływ. poza tym, ERASMUS Student Network z Bratysławy znalazł mnie na Facebooku i zaprosił do grupy. wiedziałam, że Słowacy są Facebook addicts, ale żeby aż tak? :)

w tym tygodniu mam nadzieję dorobić się aparatu i cały pobyt będzie dokumentowany zdjęciami.

Tuesday, August 4, 2009

ubytovanie

mam oficjalne potwierdzenie, że będę mieszkać w Druzbie, dostaję mailem coraz to nowe instrukcje i porady, co mam zrobić, jak się gdzieśtam dostać itp.
ale głowę mam zupełnie nie na miejscu :)

Thursday, July 23, 2009

jest akceptacja

dostałam pocztą akceptację i podpisany learning agreement i program tygodnia informacyjnego.
oficjalnie jestem Erasmus student.

Friday, June 26, 2009

holidays

zdałam wszystkie egzaminy i mam wakacje. ale mam też trochę obowiązków.
po pierwsze - założyć konto w euro
po drugie - wyrobić EKUZ
po trzecie - znaleźć miejsce do mieszkania w Bratysławie. nie bardzo chcę mieszkać w Družbie, bo za bardzo cenię sobie swoją prywatność. i prawdziwą kuchnię.
po czwarte - wcale nie mniej ważne - odpocząć.
na razie skupiam się na ostatnim :)

Wednesday, June 17, 2009

one more

3/4 sesji za mną. jak nie zdam wszystkiego, nie puszczą mnie do Bratysławy. ale raczej zdam.
plan naukowy zaakceptowany przez dyrektorkę ds. studentów wylądował w mojej teczce.
umowa podpisana.
nie ma odwrotu.
:)

Monday, June 8, 2009

one step forward

dziś wysłałam aplikację, Learning Agreement (LA), zaświadczenie o znajomości języka i zdjęcia przycięte do dziwacznego formatu 3x3,5 cm. mam nadzieję, że poczta nie zawiedzie. wysłałam wszystko poleconym (jakbyście wysyłali cokolwiek ważnego, TYLKO poleconym, koledze ostatnio na poczcie zaginęła legitymacja, bo wysłał zwykłym)
byłam jeszcze u mojej opiekun(ki?) naukowej, żeby opracować plan naukowy i przypadkiem wymyśliła mi od razu temat pracy magisterskiej...
razem z egzaminem z angielskiego, testem z kinematografii serbskiej i porannym wstawaniem, dzisiejszy dzień nie szczędził mi wrażeń.

Thursday, June 4, 2009

papers

udało mi się dotrzeć do wicedyrektor ds. studentów. z "brutalną szczerością" oświadczyła, że mnie nie puści, jak nie złożę ładnego szczegółowego planu naukowego z podpisem opiekuna naukowego przed wyjazdem. dlatego już na poniedziałek umówiłam się z moją opiekunką.
poza tym, w końcu wypełniłam aplikację i learning agreement. czekam jeszcze na zaświadczenie o znajomości języka.
jutro idę odwiedzić koordynatorkę instytutową i mam nadzieję wysłać wszystkie papiery w ciągu tygodnia.

Friday, May 29, 2009

wertepy

zaczyna się. miałam iść do wicedyrektor instytutu z planem naukowym. poszłam, a ona nie przyszła na dyżur. kolejne podejście we wtorek...

Tuesday, May 26, 2009

początek

dostałam się na Erasmusa do Bratysławy. pomyślałam, że może warto opisać wszystko krok po kroku. pierwotnie chciałam zacząć pisać w dniu wyjazdu, ale to przygotowania zajmują najwięcej czasu i roboty (głównie papierkowej). zaczynam więc dziś.
po pierwsze - Bratysława, bo studiuję słowacystykę.
po drugie - komisja instytutowa już mnie zakwalifikowała.
byłam już nawet na ogólnouczelnianym spotkaniu informacyjnym, na którym dowiedziałam się, że stypendium zmniejszyło się w stosunku do roku poprzedniego o jakieś 200 euro za semestr. jakby ktoś miał zamiar jechać na Erasumsa, proponuję Islandię lub Norwegię - są finansowane z innego funduszu i dostaje się więcej pieniędzy (choć podobno i więcej się wydaje)
teraz w ramach przygotowań muszę wypełnić aplikację. oglądałam ją już parę razy, ale jeszcze nie zaczęłam wypełniać, bo muszę się upewnić co do kodów uczelni i dziedziny studiów. mam czas do 30 czerwca.
czuję się trochę niepewnie, jak zawsze, gdy mam wypełniać jakieś "ważne papiery". mam nadzieję, że już niedługo będę to czytać i śmiać się z moich nerwów.